niedziela, 14 lipca 2013

Odwiedziny i..?

Dzisiejszego dnia odwiedziła nas Marysia wraz z 3 whippetami (Edziem, Tamisią i Jacky). Pogoda była od rana dość niepewna, ale na nasze spotkanie było idealnie. :D
No tak, teraz muszę napisać, CO miało miejsce przed spotkaniem i jakie były tego konsekwencje..
No więc, dzień zwyczajny, przygotowujemy się na przyjazd gości, czyli jakieś małe porządku itp.. otworzyłam bramę na przyjazd, no i z Ori tak sobie czekamy w ogródeczku i rzucamy frisbee. Nagle patrzę i pies w mgnieniu oka wybiega poza posesję.. Szybko wybiegam i już gdzieś w oddali biegnie jakaś SARNA, a odrobinkę za nią Origamka. Myślę sobie.. no nie, przecież tak łatwo jej nie złapię, a zaraz przyjedzie Marysia! No ale cóż.. bez żadnego namysłu biegnę w kierunku, gdzie jeszcze widziałam sarnę i psa, jestem już na końcu ulicy (jakieś 70m od domu) i śladu po zwierzątkach nie ma! Jakaś sąsiadka mówi mi, że wybiegły na saaamą górę już innej ulicy. No, jeszcze lepiej.. Ale patrzę i zbiegają w dół - sarna z psem łeb w łeb (uff.. może uda mi się Ori złapać). Lecz niestety nie udało się. Pobiegły dalej, ale w kierunku DROGI! Ja już wpadłam w totalną panikę.. Nie wzięłam ze sobą telefonu, pewnie Marysia jak mnie nie zastanie w domu, będzie się denerwować, czy mi się nic nie stało. Sama nie wiedziałam, co mam robić - czy wrócić do domu, czy biec dalej w poszukiwaniu psa? Wybrałam to drugie. Szukałam jeszcze przez 10min., pytałam ludzi, którzy mogliby coś widzieć/wiedzieć, ale niestety nikt nie umiał mi pomóc. No to wróciłam, bo było by przecież nieładnie ze strony gospodarza, gdyby gość przyjechał i nie zastał nikogo w domu. Pędzę do domu. Marysia już czekała, całe szczęście nie tak długo. Powiedziałam jej o wszystkim, oczywiście cała zabeczana (ehhh..). Poszłyśmy razem szukać Ori. Po pewnym czasie się rozdzieliłyśmy, jak wracałam się po telefon (ktoś mógł dzwonić, gdyż Origamka miała obrożę z identyfikatorem). Szukam, wołam, a śladu psa - zero! Po jakimś czasie dzwoni do mnie Marysia i mówi, że ma Ori. Maaatkooo, jaka to była dla mnie ulga!! Wracam się do Marysi, razem ze smyczą, by psa potem przypiąć, ale Origami zgubiła swoją obrożę (widocznie była za luźna). Oczywiście taki "wypad w teren" miał dla Ori konsekwencje.. Teraz musi chodzić z obandażowaną łapką, gdyż przecięła sobie opuszek. Całe szczęście krew aż tak się już nie leje (bardziej lała się, gdy przypadkowo przecięłam Oriczce za bardzo paznokieć), ale opatrunek będzie trzeba zmieniać. Dziękuję Marysiu, że mi tak pomogłaś! I w szukaniu i w opatrunkach oraz oczywiście za wizytę :)
Ja mam nauczkę, że jednak nawet we własnym ogrodzie nie należy bezgranicznie ufać swojemu psu, no a Ori jest teraz pół-kaleką.
Spotkanie pod tym względem może nie było zbyt udane, ale piesy się przynajmniej wybiegały, bo na końcu już leżały i odpoczywały pod wiązem ;) Następnym razem mam nadzieję, że nie będzie już z takimi przygodami :D











A to ALBUM :D

4 komentarze:

  1. Dziękujemy za mile spędzone chwile. Mam nadzieje,że łapka Ori się szybko zagoi.
    Uściski

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej! Ja też miałam podobną sytuacje tyle, że w lesie.Miałam spuszczoną Lolkę i nagle na ścieżkę wyszła nam sarna,psina poleciała za nią,ale jak weterynarz mówił (jego dwa whippety zagryzły kiedyś sarnę) należy czekać w miejscu w którym się pies zgubił, w końcu po dziesięciu minutach przyszła do mnie. Od tamtej pory wciąż ćwiczymy ostre przywołanie.
    Dobrze, że nie zauważył Loli leśniczy... bo prawo na pozwolenie charta wciąż trwa i wiąże się z szczegółami, które trzeba przestrzegać.
    W każdym razie mimo tej sytuacji podejrzewam, że odwiedziny były udane :D
    Życzymy zdrówka i żeby już nigdy więcej taka przygoda Wam się nie przytrafiła.

    OdpowiedzUsuń
  3. O rany, ale przygoda! Życzę szybkiego zagojenia pokaleczonej łapki!

    OdpowiedzUsuń
  4. współczuje Wam nerwów.. i cieszę się, że dobrze się skończyło!

    OdpowiedzUsuń